Nagroda im. Marjorie E. Peale
Debra A.Daniel
Moja babcia kradnie oleandry na Windy Hill Beach
Nie mogła znieść sierpniowego skwaru, piasku,
nawet nie drzemał pod parasolem.
Zamiast tego, krzykliwy wśród dziesiątek słoików wypełnionych kwiatami
wyściełając podłogę osłoniętej werandy, skrzywiła się,
zmartwienie - oglądanie nas, dzieci, spływających figlarnymi falami
i szydzi z jej głupoty. Stała załamując ręce,
nad przypływami, meduzami, udarem słonecznym, skurczami żołądka.
uderzenia pioruna, pożeranie rekinów. Chodziła, wrzeszczała,
głos połknięty przez wiatr, wystarczająco niegrzeczny, by falować
jej ostrzeżenia daleko za morzem.
Kiedy skończył się czas oceanu, założyła nam sandały,
uzbroiła się w nożyczki, kapelusz przeciwsłoneczny, wilgotne ręczniki papierowe,
i wyprowadził nas, dzieci, żeby ukraść oleandry.
Wędrowaliśmy po dzielnicach
z dala od tygodniowców takich jak my.
„Wygląda na to, że należysz”, powiedziała, więc gwizdaliśmy,
szła nonszalancko jak piasek, aż spostrzegła,
na prywatnej posesji, niczego niepodejrzewających kwiatów, których tak pożądała.
Wysłała nas, rzucając się w bok jak sprytne kraby,
ukraść wycinek, upominając: „Uważaj, żebyś ich nie umieścił
w Twoich ustach. Są trujące.
Jak piraci zdobyliśmy łup, podczas gdy ona czuwała,
i w tych mokrych ręcznikach, które ze sobą przyniosła, owinęła się
były delikatne, gruchały, jakby były porwanymi dziećmi.
Następnego ranka, zanim mama zamordowała nas
z jej zmartwieniami odświeżyliśmy wodę w jej ukorzenionych słojach,
przewidując kiełki wąsów, o których wiedzieliśmy, że będzie zielonym kciukiem
rosnąć na naszym podwórku za domem, przystrojonym w czerwone girlandy
z pięknymi zyskami, nieuczciwie zdobytymi. Potem szczypała kwiat,
grzech-szkarłatny, trzepot miękki - do zatknięcia za ucho,
i wyślij mnie, abym zanurzył się w oceanie
wiedziała, że niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo.