Nagroda Archibalda Rutledge'a
Maria Marcin
Florencja w środku dnia
Ulice tego miasta leżały ułożone jak patyki
w ogrodzie elementarnym. Moje uszy są grube od
sen i odgłosy pędzących pociągów
od torów schowanych za rzędami kościołów do zawinięcia
wokół wszystkiego, abyśmy wszyscy się modlili.
Jestem w suchym domu z suchym dachem wychodzącym na zewnątrz
okno sypialni z dzieciństwa na szare światło
i do samochodów, które ciągną się wzdłuż ulicy,
przyprowadzanie dzieci ze szkoły, którą kiedyś
poszedł do. Podwórka tutaj pobłogosławione
drzewa magnolii, z których ćwierkają małe rzeczy
liście jak małpy bez kapeluszy.
Tu zima do nas nie dotrze, nawet luty.
Dwa pęknięte kwiaty derenia, siedem miesięcy
wiosny. Słońce rozświetla zamgloną szybę:
stare odciski palców, rok kurzu i pozostawiona wiadomość
przez nos psa mojej matki. Siedzę w tym pokoju
na boleśnie delikatnym krześle, które oddycha tak samo jak ja.
Gdybym tam wyszedł, słońce grzałoby mi twarz
a powietrze prawie na pewno niesie tę przyprawę
z wielu żywych istot, które rosną pomimo tego.